niedziela, września 28

Omlety i herbata z cukrem


Wiesz, kiedyś myślałam, że gdy człowiek jest zakochany to ciągle unosi się 5 centymetrów nad ziemią. Że wszystko jest takie super, łał łał i w ogóle. Że nie widzi się wad tej drugiej osoby, że wszystko nam odpowiada. I że ta druga osoba też kocha wszystko w nas. Cud, miód i orzeszki. Ale teraz wydaje mi się, że to wcale nie jest taka sielanka, Jestem przekonana że Kogoś kocham i mam nadzieję, że i Ktoś kocha mnie. To co nas łączy jest piękne, ale życie niestety nie jest doskonałe. I teraz już rozumiem co oznacza to całe "życie to nie bajka" tak często powtarzane przez ludzi. Bo to rzeczywiście nie wygląda tak jak w bajkach o księżniczkach. Nie, nie. Ale kocham i jestem kochana i jest mi z tym dobrze, I się z tego cieszę. 

I cieszę się, że mam komu robić omlety i herbatę z cukrem.


piątek, kwietnia 4

Badyl

Przez ostatnie dwa lata prawie całą moją miłość przelewałam na drzewko. Moje najukochańsze drzewko mandarynkowe, z którego cieszyłam się jak małe dziecko z zabawki. Często do niego mówiłam, nawet bardzo. Często widziało moje łzy, często moje durne wygłupy. Na blogu cieszyłam się ze zbiorów. Wszystko wyglądało naprawdę dobrze.

Pół roku temu zostawiłam mandarynkę na 10 dni pod opieką sąsiadki. Drzewko umarło. Opiekunka drzewka mocno przesadziła z odżywką. Drzewko umarło. Moja ukochana mandarynka umarła.

Początkowo zaczęło zrzucać liście, próbowałam je ratować wszelkimi internetowymi sposobami. Zaczęło robić się poważnie, gdy zostało mu 5 liści. Z łzami w oczach patrzyłam jak gubi każdy z nich.

Od ponad miesiąca stoi na parapecie suchy badyl wbity w doniczkę. Patrzy ostatkiem sił na wiosenne promienie słoneczne i płacze. Płacze, a ja razem z nim.

Straciłam przyjaciela i jest mi BARDZO, bardzo przykro. Moja mandarynka, moje drzewko...

Jak ja mam Cię porzucić?

środa, kwietnia 2

Blue, blue, blue... I feel blue

Czuję się paskudnie zmęczona. Otwieram rano oczy i zamykam je szybko z nadzieją, że nie będę musiała wychodzić z łóżka. Wtedy ponownie wibruje budzik w telefonie na walizce przy łóżku. Nie wyrzucam go w kąt pokoju tylko dlatego, że wówczas już na pewno musiałabym wstać, bo nie wytrzymałabym z tym dźwiękiem dłużej niż dwie minuty. Wyłączam budzik: do tego muszę podnieść powieki, aby utrafić w dotykowy ekran. Znów szybko zamykam oczy, pierwsza łza spływa po policzku. Tak bardzo nie mam siły położyć stóp na brudny, kremowy dywan. Leżę więc kolejnych kilka chwil, kątem oka spoglądając w okno. Niebieskie niebo, pojedyncze obłoki... blue, blue, blue. Rozglądam się po pokoju, widzę bałagan: czasopisma na biurku, komodzie, przewrócony kangur na rowerku, kubek, drugi kubek, trzeci kubek, rozrzucone długopisy. I jeszcze dwa duże pudełka w samym środku pomieszczenia. Trzeba wstać. Zgarbiona i niedbająca o poplątane włosy, myję zęby i buzię. Buzię dwa razy. Staram się nie patrzeć w lustro. Czas na ohydną kawę. Już dawno nie miałam takiego wstrętu do kawy. Teraz zakrycie cieni pod oczami, czarne spodnie i koszulka,kurtka i tak bardzo niewygodne, moje ulubione buty... i później jest już tylko... tak samo. Ciągle tak samo. 

poniedziałek, kwietnia 22

"Widziałam dziewczynę stała i płakała, w ręku trzymała taniego papierosa..."


Uwielbiam jego miny. Odgadywać znaczenie spojrzeń. Dotyk szorstkich dłoni. Napychanie się jedzeniem niczym chomik.

Buch. Jeden, duży, głęboki. Czuję ten wypełniający mnie spokój w całym brzuchu, płucach. To dobre ćwiczenie na emisję głosu. Czuję całą siebie od środka. Drugi buch.

Słyszę niespokojne ptaki. Co one robią w środku miasta?

I trzeci, i czwarty.

Lubię spoglądać na wyświetlacz telefonu i wiedzieć, że czeka. Że nie napisze pierwszy, bo umowa była inna. To ja powinnam tym razem się odezwać. 

Jeszcze jeden buch.

Oboje leżymy na drewnianej atrapie pomostu wciśniętej w centrum miasta nad sztucznym, brudnym zbiornikiem wodnym. Nie widzę go, ale czuję. Moja głowa swobodnie opadła na jego brzuch. A on tak spokojnie oddycha. Wdech, wydech, wdech, wydech.

Kolejne zaciągnięcie się, i jeszcze jedno, i jeszcze. Popiół spada na moje nogi.

Jest w mojej głowie, w moich dłoniach, we włosach. Otacza mnie ramionami. Mój osobisty schron. 

Łyk zimnej kawy z kubka z reniferem. 

Ogarniająca niepewność, przeklęta niewiedza. Niezdecydowanie.

Ostatni buch i pach. Został tylko popiół, brudny ustnik papierosa, niedopita kawa. I chłód w sercu.

piątek, stycznia 4

Święta, święta... i 2013



2013. Szczęśliwa liczba? Oby. Życzę tego wszystkim. 

Bardzo denerwuje mnie komercyjna pseudo-atmosfera Bożego Narodzenia. Nie to, żebym chciała spędzić ten czas na pokornej modlitwie, ale cały ten szum mnie przytłacza.

Magię świąt poczułam tworząc kartkę pocztową dla pewnej Małej Osóbki, która jest super (:*). Efekt nie był powalający, ale bardzo dziwnie w moim stylu.
  
I jeszcze małe prezenty dla rodziny. Wykonano własnoręcznie :D Co to może być ?


Tegoroczny sylwester był nietypowy. Tak to jest, gdy się go bojkotuje. Choć… tym razem moja zniewaga do tego głupiego święta wyglądała inaczej. Nie zostałam w domu. Nie przespałam go. I nawet nie spędziłam go sama! Towarzyszyła mi najcudowniejsza istota ludzka, jaką znam. :) Kino, wino i cappuccino. I jeszcze trochę trąbek, wstążek i tantetnych czapeczek :) Ha ha. Dziękuję, dziękuję, dziękuję za wspólne oglądanie fajerwerków, odbijających się w oknie starej kamienicy. I za tą całą ucieczkę. 

Postanowienia na nowy rok? Brak. Nigdy tego nie robiłam i raczej nie wejdzie mi to w nawyk. Bo po co? Przecież nie trzeba czekać do 31 grudnia, aby postanowić odmienić swoje życie…


czwartek, grudnia 20

Bo jestem muzyką


Chwile takie jak z piosenką Zaz "Les passants" uświadamiają mi, że cała jestem muzyką. Pamiętam taką rozmowę z kolegą, byłam wówczas sporo młodsza i głupsza. Ów kolega próbował mnie przekonać, że muzyka jest odpowiedzią na wszystko, bardzo często odpowiadał mi cytatami z rozmaitych utworów, odnajdywał w tekstach opisy chwil, które przypominały jego własne życie. Bardzo mnie to denerwowało i chyba nadal by tak było (gdybym utrzymywała z nim kontakt; jakoś tak nasze drogi w pewnym momencie się rozeszły). Nie da się wszystkiego odtworzyć, przytoczyć z przeżyć innych ludzi, przerysowywać do własnego życia. Ale od kiedy jest mi dobrze z moją małą samotnością - bardziej doceniam muzykę, widzę jak ważną rolę w niej pełni. 

Berlin, 23.09.2012: "Poczułam jesień. Taką prawdziwą. Spadające liście, żółe, czerwone i jeszcze te zielone, wstydliwe promienie słońca, szaliki na szyjach, a dla mnie: muzyka. Cała we mnie. Czuje ją w nogach, dłoniach, wątrobie, nerkach i sercu. Już mi się wydaje, że to ja jestem muzyką. Płynę gdzieś pięciolinią. Jak najdalej stąd."

Gdyby ktoś przejrzał moją "listę odtwarzania" z telefonu (którego najczęściej używam do słuchania muzyki) - nie wiem czy mógłby się czegoś o mnie dowiedzieć. Chyba nie.

"Słucham muzyki a nie gatunków"
L.U.C. "O karuzeli życia"

Zaz - gdy potrzebuję chwili dla siebie, "Granda" Brodki - do wykrzyczenia się, Jamal na poprawę humoru, Coma przy zwątpieniu w ludzi i cały ten świat, Maria Peszek na mój chory umysł, Eminem w tle dla odwagi, gdy wracam nocą do domu... Wilki zawsze, Myslovitz do pokręcenie głową, Happysad na wspomnienia. Klasyka na zawsze. Dużo, dużo. Niczego nie odrzucam. Mieszanka wybuchowa. Określa mnie, opisuje moje życie, jestem jej częścią za każdym razem, gdy wciskam "play". Raz to ja określam nastrój muzyki, innym razem to muzyka mi go określa. Partnerstwo w pełnym wymiarze. 


Czasem się zastanawiam czy to normalne. A może wszyscy tak mają? A może świadczy to jedynie o moim niezdecydowaniu, braku konsekwentnego podążania za jednym celem, niepewności...


czwartek, grudnia 13

Lubię takie chwile

"Wystarczy jeden dźwięk, jeden zapach przyniesiony wiatrem, czasem światło, czasem dzieje się to bez żadnej przyczyny i znajdujemy się gdzieś indziej, idziemy ulicą innego miasteczka, inną drogą, błądzimy, i wreszcie stajemu przed nieznanym, które znamy na pamięć, które jest jednocześnie tutaj i gdzieś ta, w innym świetle, w innym powietrzu, w innym dźwięku."
Jacek M. Hohensee, "Po drugiej stronie"

Wychodząc z uczelni pośpiesznie zarzuciłam szalik na szyję. Uroki zimy... Moje kroki były ogromne. Niedość, że było zimno, z nieba padał śnieg, to jeszcze miałam ograniczony czas, aby dostać się na drugi koniec miasta. Założyłam na uszy słuchawki i, szybko przewijając listę odtwarzania na telefonie, odnalazłam utwory, które ostatnio cały czas pojawiają się w moich głośnikach. Zaz. Lubię ją. Czemu? Bo ma fajny chillout, niespotykany głos, pomysł na siebie, robi kawał dobrej muzyki, a teksty piosenek.... trafiają do mnie. No i ten francuski akcent :) Nagle rozbrzmiało "Les passants", a ja znalazłam się we Francji. Czułam na plecach powiew ciepłej nocy, wokół rozchodził się zapach świeżych croissant'ów, czas zwolnił jak na filmach. Przystanęłam spokojnie, rozejrzałam się dookoła i podniosłam głowę do góry. Płatki śniegu spadały znacznie wolniej. Ludzie przechodzący obok mnie nie byli mną zainteresowani. Nie widzieli mnie... Hmm... "Czy jestem niewidzialna?"-pomyślałam przez moment, Nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Byłam pewna, że we Francji. Uśmiechnęłam się, zamknęłam oczy i cieszyłam tą chwilą. Była CUDOWNA. Z nadzieją, że jestem niewidzialna, powoli ruszyłam przed siebie, śpiewając pod nosem. 
Uwielbiam takie chwile. Gdy przenoszę się w odległe miejsce, sama. To odczucie było bardzo intensywne. I bardzo mi poprawiło humor.

Les passants passant, j'passe mon temps a les r'garder penser,
leurs pas pressés, dans leurs corps lésés,
leurs passés se dévoilent dans les pas sans se soucier

Que, suspicieuse, à l'affût,
je perçois le jeu de pan, leurs visages comme des masques me fait l'effet repugnant,
que faire semblant, c'est dans l'air du temps. 

Passe, passe, passera
la dernière restera

L'enfant n'est fait que de fêtes,
le fait est que l'effet se reflète à sa capacité de prendre le fait tel qu'il est
sans se référer à un système de pensée dans sa tête.

L'automne dèja, c'était l'été hier encore, l
e temps me surprend, semble s'accélérer, les chiffres de mon age,
m'amènent vers ce moi rêver 

Passe, passe, passera
la dernière restera

Chaque mois se joue dans des cycles différents,
c'est marrant ces remous qui m'animent à travers l'temps d'un état à un autre,
j'oscille inexorablement

Par les temps je cours à l'équilibre
chaque jugement sur les gens me donne la direction à suivre
sur ces choses en moi à changer
qui m'empêche d'être libre

Les voix se libèrent et s'exposent dans les vitrines du monde en mouvement,
les corps qui dansent en osmose,
 glissent, tremblent, se confondent et s'attirent irrésistiblement 

Par les temps je cours à l'expression,
chaque émotion ressentie me donne envie d'exprimer les non-dits
et que justice soit faite dans nos pauvres vies endormies

Passe, passe, passera
la dernière restera


niedziela, grudnia 9

Zbiory

Nadszedł czas zbiorów! O tak. Moje pierwsze mandarynki opadły z drzewka. Początkowo, gdy to zobaczyłam, aż mi łezki stanęły w oczach. Moje piękne, cudowne, JEDYNE mandarynki... Od razu wysłałam sms do Pani od cytrynek, odpowiedź nadeszła szybko :

"Po starej mandarynce kiedyś będzie nowa mandarynka:)".

Racja. Czas płynie, wszystko się zmienia, mandarynki opadają, rodzą się nowe... Ale te pierwsze są zawsze wyjątkowe.





W porównaniu z normalną mandarynką ;)









W porównaniu z normalą mandarynką to maleństwo ;)

czwartek, grudnia 6

Bez słów

Boże, co ja bym zrobiła, gdyby nie istniała mimika. Ta takie niesamowite - porozumiewanie się bez słów. Zdałam sobie z tego sprawę dziś rano. Jechałam zatłoczoną (jak zawsze) komunikacją miejską na uczelnię. Dziwnym trafem, zawsze gdy wsiadam do autobusu, znajduje się tam również pewien Ktoś. Jednym okiem udało mi się go dostrzec na drugim końcu niskopodłogowego, dłuuugiego autobusu. I on mnie zobaczył. Japa już ucieszona, ale każde z nas jest zbyt uparte, aby zdobyć się na to poświecenie i podejść do drugiego. Porozumiewawczo spojrzeliśmy na siebie. Oboje mieliśmy słuchawki na uszach. Nie mam zielonego pojęcia czego Ktoś słuchał, u mnie rozbrzmiewało ciche:

"Tu m’as dis que j’étais faite pour une drôle de vie
J’ai des idées dans la tête et je fais ce que j’ai envie
Je t’emmène faire le tour de ma drôle de vie
Je te verrais tous les jours…"


Widziałam tylko jego śmieszne oczy. Na następnym przystanku wysiadło pare osób. Teraz cała jego twarz pokazywała grymas niezadowolenia i groźnie "przyjdź tu". Okazując dezaprobatę naraziłam się na wyraz gniewu. Nie ugięłam się. Tym razem ładne "proszę", które mimo wszystko na mnie nie podziałało. Wokół mnie było mnóstwo ludzi, ktoś coś komuś opowiadał, ktoś coś mówił do telefonu, dziewczyna czytała książkę. A my, pośród tego tłumu, rozmawialiśmy bez słów, tylko myślami. Gdyby ktoś nas obserwował, wbiegając w naszą dziwną relację, mógłby "podsłuchiwać, ale  i tak, do końca nie zrozumiałby. Po przejechaniu 3 przystanków, Ktoś uległ i przyszedł. Mimo obecności na wyciągnięcie ręki - pierwsze sekundy nadal rządziły się rozmową poprzez mimikę. Dopiero po chwili użyliśmy mowy. Gdy autobus zatrzymał się na odpowiednim przystanku, wysiedliśmy i podążyliśmy na uczelnię z rozmową na ustach. I na twarzy. 

środa, grudnia 5

Tak jak wszyscy


Zdarzyło mi się być w centrum handlowym. Niesamowite. Wielka, pstrokata choinka na środku, oklejone kolorowym papierem pudełka, mające symbolizować prezenty, wszędzie krzyczące "świąteczne okazje specjalne".  Nie może zabraknąć i muzyki w tym klimacie, obowiązkowo z dzwoneczkami w tle... No nerwicy dostaje widząc radosne mordki dzieci, a co gorsze, dorosłych. Święta, święta. Hura! Komercja wszędzie. Nie to żebym nie lubiła świątecznego nastroju, nie, nie. I nawet rozumiem kierownictwo tego typu miejsc. Dobra reklama dźwignią handlu. Ale ludzi to ja już kompletnie nie rozumiem. Zresztą to nic nowego. Biegająca masa rzuca się na promocje, biega za prezentami, cieszy się z plastikowych bombek i równie plastikowych choinek. Dla mnie najwspanialszą okazją na kupienie prezentu jest starsza pani sprzedająca rózgi. Trzyma je wszystkie w przemarzniętych dłoniach, pociągając czerwonym nosem, w wielkiej czapie. Tak. To jest to.
Oczywiście muszę również powiedzieć, że spadł śnieg i jest zimno. Jest zimno, będzie jeszcze zimniej. Zima nadeszła. Nienawidze zimy. Dlaczego? Bo jest zimno, bo o godzinie 15 jest ciemno, wszyscy tylko uciekają do ciepłych domów, a aby przejść do koleżanki mieszkającej 2 minuty drogi ode mnie - muszę 10 minut zakładać bluzę, kurtkę, szalik, czapkę, rękawiczki i już wtedy mogę zapomnieć o jakichkolwiek ruchach głowy. A! Oczywiście jeszcze buty. Zawsze ciężkie, ogromne i nigdy nie pasują mi do reszty "stylizacji". Wolę sandałki lub zwykłe szmaciane trampki.
Jednakże, nie mogę zapominać, że jestem blogerką, a co za tym idzie - należy odnaleźć w tym oceanie smutku kropelkę optymizmu i ją tu zamieścić. Moja "za" najzimniejszą porą roku: 

* można pić bez ograniczeń kakao i herbatę z cytryną i sokiem malinowym
* zły humor zgania się na pogodę
* jeśli się kogoś nie lubi - obrzuca się go śnieżkami, tym samym wyładowywując agresję
* już od 15 pochłaniać się można w książkę lub Internet
* długie, zimowe spacery dają pełną swobodę myślenia

Punkt ostatni to moje ostatnie odkrycie. Ponieważ przez kompletny brak ruchu zaczynałam się czuć nieco niczym Kubuś Puchatek, a nie mam czasu ani pieniędzy na aerobik/siłownie/(o zgrozo!)basen zaczęłam chodzić na piechotkę na uczelnię. Trochę to pomaga. Fizycznie i psychicznie. W drodze powrotnej, czyli pod górkę, zazwyczaj ktoś mi towarzyszy. Jest fajnie.



czwartek, listopada 29

I'm an ugly brunette

Kieślowski dobry na wszystko. Zawsze. Urodzona w 1972 roku. Dziś ma 40 lat. Kim jest? 


Nie ogarniam, Jezus Maria,
Nie ogarniam, nie
Zamiast głowy wieża ciśnień
Zamiast jednej głowy – dwie
Nie ogarniam Jezus Maria,
Nie ogarniam, nie
Ściana płaczu, ściana śmiechu
 Zamiast jednej ściany – dwie

It's definitely not not my day. It's definitely not not my month. And definitely not not my year. Maybe not my life? 

Bla, bla, bla... życie płynie a ja z nim...  

Mam nadzieję, że jutro przyniesie nowe, nieznane, lepsze. 

Wrocław, again and again


8-11.11.2012
W ramach odskoczni od życia podskoczyłam sobie do Wrocławia. Hura! 8.11.12, w czwatek wieczorową porą znalazłam się na miejscu. 

Piątek poświęciłam całkowicie sobie. Obudziła mnie muzyka, za oknem rozbrzmiewał dźwięk trąbek.szkoda tak pięknego dnia. Ledwo wstałam z łóżka (a raczej zwlekłam się) a hałasy z dworu od razu ucichły. 


Idąc chodnikiem mijałam ludzi idących pośpiesznym krokiem. Wrocławianie. Próbowałam odgadnąć czy mieszkają tu od urodzenia czy może przyjechali na studia, do pracy lub podązając za miłością. I tak młoda dziewczyna w zielonym płaszczyku i ogromną czarną teczką stała się dla mnie studentką  z ogromnym talentem, pochodzącą z małego miasteczka. Pan w średnim wieku, troszkę siwy, troszkę brunet, biegł w dal spoglądając na zegarek. Zapewne to nowoczesny przedsiębiorca, którego Wrocław skusił otwartym rynkiem pracy. Minął on starszą panią siedzącą na ławeczce. Nie zwrócił na nią uwagi, ona zaś obserwowała ruchy jego ciała. Wokół niej gromadziły się gołębie, coraz więcej i więcej. Przylatywały niczym na obradyjną" okruchami bułki i podpatrywała ich wyczyny dokładnie takim wzrokiem jakim wcześniej obdarzyła mężczyznę. Jej twarz pełna była zmarszczek, ale szeroki uśmiech to niwelował. Siedziała na ławce swobodnie, bezpiecznie, jakby była tu od zawsze. Rodowita Wrocławianka. 

Postanowiłam odwiedzić Panoramę Racławicką. To śmieszne, byłam we Wrocławiu już sto razy, często spacerowałam nieopodal jej i nigdy nie zdecydowałam się sprawdzić, co kryje za sobą ta słynna atrakcja miasta. Niesamowita! Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Naprawdę podziwiam.

Pobiegłam na drugą stronę ulicy i wparowałam prosto do Muzeum Narodowego. Heh... te stare budynki, olbrzymie drzwi wejściowe i zapach... Tak, to do mnie przemawia. To są chwile tylko dla mnie. Oglądałam wszystko z olbrzymim zaciekawieniem, jak zawsze. Wszystko z czterech stron obchodziłam, wąchała, chciałam dotknąć, ale powstrzymywał mnie wzrok czujnych pilnujących pań. Zawsze w muzeach brakuje mi bodźców dotyku. Fizyczność tak wiele daje, tyle odczuć. Ale historii nie da się dotknąć. Nietety średniowieczna sztuka dolnośląska nie przemówiła do mnie. Ale nowe doświadczenia zawsze mogą się przydać. Na wystawach stałych skupiłam się na palcach. Nie wiem czemu. Namalowane dłonie oglądałam pod każdym kątem, rzeźbione stopy podchodziła od góry, dołu, z prawej strony i lewej. Są świetne! Tak dokładne. Zazwyczaj, gdy nie podobały mi się te fragmenty - cała praca była do bani. Muzeum Narodowe zaoferowało mi również wystawę czasową "Eugeniusz Geppert - wystawa retrospektywna". Dużo koni i portetów, to oczywiste. Jedna praca rozbawiła mnie do łez. W zasadzie to sytuacja, której doświadczyłam. Obraz, którego tytuł najprawdobodobniej brzmiał "Portet malarki" : pani w średnim wieku, krótkie, siwe włosy, do czarnych spodni dorzucony luźny, turkusowy sweterek. Ręce zaplotła z przodu, stoi pewnie i myśli. Patrzy prosto na swojego widza. Myśli, zastanawia się, obserwuje. I nagle wybuchęłam śmiechem. Niczym moje odbicie 30 lat później. Zbliżając się do obrazu zastygłam w identycznej pozie, moje ubranie było dokładnie tak samo skomponowane. Tak, to ja za 30 lat. 

Zanim się obejrzałam, było już popołudnie. Spędziłam je z A., która to wybrała studia właśnie tam. Wieczór należał do mojej Siostry.

Sobotę rozpoczęłam lodowiskiem, zakończyłam kinem. Fajnie, że Helios na ul.Kazimierza Wielkiego tak się zmienił. Kino Nowe Horyzonty ma genialny repertuar, a i wnętrze stało się bardziej stylowe. Nabrało klimatu(http://www.kinonh.pl/). Postanowiła sprawdzić co ten Haneke wymyślił. "Miłość" to poruszający film, bardzo. Mój ukochany Jean-Louis Trintignant nie zawiódł. Ale na pewno nie jest to film na sobotni, wesoły wieczór. 

W niedziele czekała mnie samotna podróż pociągiem. Lubię ten stan : trochę na jawie, trochę we śnie, w tle stukot kół pociągu o złącza torów, nagłe hałasy mijającego pociągu, zmieniające się krajobrazy i ludzie - zawsze inni, ciekawi, nowi. 

Na dworcu we Wrocławiu słynna walizka. Tym razem mój wzrok przyciągnął ta "naklejka"
W podróży towarzyszyło mi Słońce. Fajnie się z nim bawiłam.

Kiwi pod głową, słuchawki na uszach, oooojjj kima. :)

środa, listopada 28

Mój Berlin

16-30.09.2012
Dawno, dawno temu stwierdziłam, że ucieknę. Zapytaj mnie "gdzie?" a odpowiem Ci "nie wiem". Gdziekolwiek. Padło na Berlin i projekt "Dreams in wasted city". 16.09.2012 - nocna podróż na linii Warszawa - Berlin : START! I zaczęło się... 20 ludzi z różnych państw ma stworzyć teatr.
Kreuzberg - dawniej obrzeża Berlina, dziś jedna z jego dzielnic. W latach 90 serce kultury alternatywnej, miejsce spotkań artystów. Dziś - zlepek wielu kultur.
Dwa tygodnie z (początkowo) obcymi mi ludźmi zmieniło w pewnym stopniu moje życie. Wszystko to zostanie w moim sercu, a może kiedyś opowiem to tutaj, przepisze własne myśli i pójdę dalej. Teraz trzeba iść do przodu.

Było pięknie.

niedziela, sierpnia 26

Idziesz...

Idziesz środkiem głównej ulicy miasta. Jest godzina 16:07 - właśnie strudzonu tłum "wylewa się" z zakładów pracy. Otaczają Cię, na przemian, wysokie, oszklone budynki i stare kamienice. Czujesz pod stopami brukowaną uliczkę. Pojedyńcza kostka ma 2, może 2,5 cm2. Pomiędzy nimi utkwił kurz, który zalega tam długi okres suszy. Patrząc na ten cały syf ogarnia Cię paraliżujący strach przed komunikatami o zagrożeniu pożarowym w lasach. Ogień to najgorszy z żywiołów, to go najbardziej się boisz. Z myśli wyciąga Cię drażniący zapach. Zapach gorąca ludzkich ciał. Towarzyszył Ci on od dłuższego czasu, lecz teraz gwałtownie się wzmożył.Podnosisz wzrok i już wszystko jasne- grupa ciekawskich turystów kieruje się wprost na Ciebie. Próbujesz uciec im, unik w prawo, nie, w lewo, już opierasz się o ceglaną ścianę budynku , starasz się by nie dotknąć przyjezdnych. Przebiegasz sprytnie niczym pantera przez stado i powracasz do stałego tempa chodu. Korzystasz z chwilii kiedy to jeszcze patrzysz przed siebie : twarze ludzi z tyloma emocjami, grymasami, trudem niesionym przez jednostkę... Zbyt wiele, uciekasz wzrokiem w dół. Docierasz do miejsca gdzie więcej jest samochodów niż ludzi. Wchodzisz na jezdnię niezauważając nadjężdżającej maszyny. Pisk opon, głośny klakson, przekleństwa zza szyby. Ruszające się usta rodzą pretensje dotyczące Twoich słuchawek na uszach. Idziesz dalej niewzruszona, a w słuchawkach narasta cisza. Twoja cisza, której nikt inny nie zrozumie.

sobota, sierpnia 11

Zielony Śląsk

22-26.08.2012
Nie wierzyłam, gdy mówiono mi, że Katowice, że Śląsk jest zielony. A jednak ! ! ! Wjeżdżając do Katowic jedzie się przez las, na którym osiedlu nie byłam - park, drzewa, trawnik, Ruda Śląska - ogródki. Incredible! Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona i cieszy mnie to. Swój wyjazd rozpoczęłam jednak zupełnie gdzieś indziej :) Dziadek oprowadził mnie po miejscu, gdzie spędził 1/3 życia.



Mój przewodnik i ja.


Dopiero późnym wieczorem wyjechalliśmy ze świętokrzyskiego. Katowice rozpoczęłam nocnymi pogaduszkami o życiu.
Następnego dnia poczułam spragnienie nowych miejsc. Rozpoczęłam przeszukiwanie sieci (tak to jest jak się człowiek decyduje w 2 dni na wyjazd, zgłaszam kompletne nieprzygotowanie:) ). Ponieważ był to poniedziałek, a zazwyczaj w ten dzień obiekty turystyczne są zamknięte, nie mieliśmy wyboru. Zapakowaliśmy się z mamą i goszczącymi nas ciocią i wujkiem w samochód i pojechaliśmy do Tych. Ku mojej uciesze browar tyski był czynny :) Powiem Wam, że tyleeee o piwie to ja jeszcze nigdy nie słyszałam :) 
Od początku : z czego robimu piwo? : 
 Bliżej:
chmiel
jęczmień

Podstawki pod kufel. któż tego nie zbieral?! :)

Pani przewodnik z przejęciem mówiła o produkcji "płynnego chleba" i jego wielu zaletach, a w tym czasie moja rodzinka odnalazła taki oto dopływ. Jakoś nie umiem sobie tego wizualnie wyobrazić :D

Teraz już wiem, że z Tych nie wywodzi się jedynie Tyskie, ale również Lech, Żubr, Dębowe Mocne, Wojak...



Na terenie browaru oczywiście odnalazłam i ładne okno! No nie byłabym sobą gdybym go zignorowała, nie odłączyła się od grupy zwiedzających i nie pobiegła cyknąć fotkę :P

Na koniec oczywiście DEGUSTACJA :)


Mimo iż było już późno zboczyliśmy z trasy (dokładniej mówiąc- pojechaliśmy w drugą stronę) i uraczyliśmy Pszczynę naszą obecnością. Było spontanicznie i wesoło :)
Ostatnie chwile przed zachodem słońca, zamek pszczyński...
 ...i staw w parku między zamkiem i zagrodą żubrów.


Do mieszkania wróciliśmy w nocy, jeszcze kawa, herbata, prysznic i jakoś tak już był środek nocy. Po ciemku straszyły mnie jakieś oczy, brrrr.... Rano okazało się, że były to oczy tygrysa. Serio. 
Oczywiście był to plakatz animal planet zawieszony w sypialni obok łóżka, o którym to kompletnie zapomniałam :) Tak to jest jak się jest strachliwą :P

Nie mogłyśmy z mamą zapomnieć o tym, że na Śląsku mamy mnóstwo rodziny, więc trochę czasu zajęły nam odwiedziny, spotkania itp. Pominę tę recenzje. (zdradze Wam sekret - w Gdańsku też odwiedziłam rodzinę i się nie pochwaliłam :P) 


Do polecenia zostoło mi jeszcze coś bardzo ważnego. Kopalnia Guido. Bardzo cenny skarb Śląska. Zjeżdżasz 320 metrów w dół, masz udogodnienia typu światło, prąd, betonowe chodniki i (prawie cały czas) idziesz wyprostowana/y, a i tak współczujesz górnikom. Oprowadza emerytowany górnik, wprowadza w tajniki pracy, zna odpowiedź na każde pytanie a ciekawostkami rzuca jak z rękawa. Super sprawa!



 Nie trzeba wiele tłumaczyć. Wszystkim wysłałam pocztówki, wszystkim! I jeszcze pare listów miłosnych... Oczekujcie.

I zakończę oknem. Dachowym. I like it.

I na tym mój dłuuuuuugi wpis dobiegnie do końca. Wyjazd był baaaardzo udany (zresztą jaki wyjazd dla mnie nie jest udany?), chętnie powrócę do Katowic i okolic. I coraz bardziej przekonuję się o tym, że naprawde w Polsce można znaleźć sporo fajnych miejsc.

:)

wtorek, lipca 17

Ja nie bardzo wiem kim jestem sam.


"Ja nie bardzo wiem kim jestem sam
A ja trochę inny niż ten świat
Chciałbym chyba nie chcę nic
Ja malować konie i
Samochodem białym być
Marzycielem wolnym nie mam wad
Ja właściwie nikim to będzie trwać
Być człowiekiem znaleźć chcę
Uratować zycie raz
Tylko dziś i mocno stać
Ja jak wszyscy jestem taki sam
Wszystko mam i chciałbym
Zmienić coś lecz nie wiem co

I co byś chciał?
Kim jesteś teraz powiedz mi?
I co byś chciał?
A co tu najważniejsze jest?

Dwie powieści dzieci to co mam
Ja chemikiem piję parę lat
I właściwie jest ok
Wiem na pewno nie chcę nic
Sprawiedliwy świecie przyjdź
Są wspomnienia na marzeniach kurz
Mam sto lat i chciałbym
Tylko trochę dłużej żyć

I co byś chciał?
Kim jesteś teraz powiedz mi?
I co byś chciał?
A co tu najważniejsze jest?

Dobrze, że spotkałem tylu ich
Wyjątkowych zwykłych tak jak ja
I powiedzieli mi
Że bez marzeń pragnień tych
 Życie wtedy traci sens"
Myslovitz, "Gadające Głowy"

Zawsze uważałam, że piosenki Myslovitz są dla mnie i do mnie, poruszają, zastanawiają, czasem zdumiewają, innym razem bawią. Wywierają emocje, chyba o to chodzi w szeroko pojmowanej sztuce. Art, drogie dzieci, art! 

W Gdańsku, na konkursie, skojarzyłam pewne fakty - "Gadające Głowy" - tytuł filmu Krzysztofa Kieślowskiego i piosenki Myslovitz. No ok, przypomniałam sobie, zapomniałam, tyle się tam działo. Dopiero dziś porównałam i zobaczyłam to, naprawde to zobaczyłam. To jest to. 

Film i wzorowany na nim tekst piosenki, wręcz bym powiedziała, że ten JEDEN WIELKI CYTAT bardzo mi dziś uratował życie.



Trochę inne życie. Tak. Świat z takiej perspektywy jest jakby piękniejszy...







Moje życie ostatnio rozweselił przystanek autobusowy. Taka zielona budka na osiedlu. Otóż z inicjatywy "młodych gniewnych" (młodych tak, czy gniewnych? nie wiem), tchnięto w to nijakie miejsce spotkań przypadkowych pasażerów ŻYCIE.
Zdjęcie rozpoczynające dzisiejszy wpis również przedstawia owy przystanek autobusowy.


Zakończę z pasją.


Bye.