środa, grudnia 5

Tak jak wszyscy


Zdarzyło mi się być w centrum handlowym. Niesamowite. Wielka, pstrokata choinka na środku, oklejone kolorowym papierem pudełka, mające symbolizować prezenty, wszędzie krzyczące "świąteczne okazje specjalne".  Nie może zabraknąć i muzyki w tym klimacie, obowiązkowo z dzwoneczkami w tle... No nerwicy dostaje widząc radosne mordki dzieci, a co gorsze, dorosłych. Święta, święta. Hura! Komercja wszędzie. Nie to żebym nie lubiła świątecznego nastroju, nie, nie. I nawet rozumiem kierownictwo tego typu miejsc. Dobra reklama dźwignią handlu. Ale ludzi to ja już kompletnie nie rozumiem. Zresztą to nic nowego. Biegająca masa rzuca się na promocje, biega za prezentami, cieszy się z plastikowych bombek i równie plastikowych choinek. Dla mnie najwspanialszą okazją na kupienie prezentu jest starsza pani sprzedająca rózgi. Trzyma je wszystkie w przemarzniętych dłoniach, pociągając czerwonym nosem, w wielkiej czapie. Tak. To jest to.
Oczywiście muszę również powiedzieć, że spadł śnieg i jest zimno. Jest zimno, będzie jeszcze zimniej. Zima nadeszła. Nienawidze zimy. Dlaczego? Bo jest zimno, bo o godzinie 15 jest ciemno, wszyscy tylko uciekają do ciepłych domów, a aby przejść do koleżanki mieszkającej 2 minuty drogi ode mnie - muszę 10 minut zakładać bluzę, kurtkę, szalik, czapkę, rękawiczki i już wtedy mogę zapomnieć o jakichkolwiek ruchach głowy. A! Oczywiście jeszcze buty. Zawsze ciężkie, ogromne i nigdy nie pasują mi do reszty "stylizacji". Wolę sandałki lub zwykłe szmaciane trampki.
Jednakże, nie mogę zapominać, że jestem blogerką, a co za tym idzie - należy odnaleźć w tym oceanie smutku kropelkę optymizmu i ją tu zamieścić. Moja "za" najzimniejszą porą roku: 

* można pić bez ograniczeń kakao i herbatę z cytryną i sokiem malinowym
* zły humor zgania się na pogodę
* jeśli się kogoś nie lubi - obrzuca się go śnieżkami, tym samym wyładowywując agresję
* już od 15 pochłaniać się można w książkę lub Internet
* długie, zimowe spacery dają pełną swobodę myślenia

Punkt ostatni to moje ostatnie odkrycie. Ponieważ przez kompletny brak ruchu zaczynałam się czuć nieco niczym Kubuś Puchatek, a nie mam czasu ani pieniędzy na aerobik/siłownie/(o zgrozo!)basen zaczęłam chodzić na piechotkę na uczelnię. Trochę to pomaga. Fizycznie i psychicznie. W drodze powrotnej, czyli pod górkę, zazwyczaj ktoś mi towarzyszy. Jest fajnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz