niedziela, września 28

Omlety i herbata z cukrem


Wiesz, kiedyś myślałam, że gdy człowiek jest zakochany to ciągle unosi się 5 centymetrów nad ziemią. Że wszystko jest takie super, łał łał i w ogóle. Że nie widzi się wad tej drugiej osoby, że wszystko nam odpowiada. I że ta druga osoba też kocha wszystko w nas. Cud, miód i orzeszki. Ale teraz wydaje mi się, że to wcale nie jest taka sielanka, Jestem przekonana że Kogoś kocham i mam nadzieję, że i Ktoś kocha mnie. To co nas łączy jest piękne, ale życie niestety nie jest doskonałe. I teraz już rozumiem co oznacza to całe "życie to nie bajka" tak często powtarzane przez ludzi. Bo to rzeczywiście nie wygląda tak jak w bajkach o księżniczkach. Nie, nie. Ale kocham i jestem kochana i jest mi z tym dobrze, I się z tego cieszę. 

I cieszę się, że mam komu robić omlety i herbatę z cukrem.


piątek, kwietnia 4

Badyl

Przez ostatnie dwa lata prawie całą moją miłość przelewałam na drzewko. Moje najukochańsze drzewko mandarynkowe, z którego cieszyłam się jak małe dziecko z zabawki. Często do niego mówiłam, nawet bardzo. Często widziało moje łzy, często moje durne wygłupy. Na blogu cieszyłam się ze zbiorów. Wszystko wyglądało naprawdę dobrze.

Pół roku temu zostawiłam mandarynkę na 10 dni pod opieką sąsiadki. Drzewko umarło. Opiekunka drzewka mocno przesadziła z odżywką. Drzewko umarło. Moja ukochana mandarynka umarła.

Początkowo zaczęło zrzucać liście, próbowałam je ratować wszelkimi internetowymi sposobami. Zaczęło robić się poważnie, gdy zostało mu 5 liści. Z łzami w oczach patrzyłam jak gubi każdy z nich.

Od ponad miesiąca stoi na parapecie suchy badyl wbity w doniczkę. Patrzy ostatkiem sił na wiosenne promienie słoneczne i płacze. Płacze, a ja razem z nim.

Straciłam przyjaciela i jest mi BARDZO, bardzo przykro. Moja mandarynka, moje drzewko...

Jak ja mam Cię porzucić?

środa, kwietnia 2

Blue, blue, blue... I feel blue

Czuję się paskudnie zmęczona. Otwieram rano oczy i zamykam je szybko z nadzieją, że nie będę musiała wychodzić z łóżka. Wtedy ponownie wibruje budzik w telefonie na walizce przy łóżku. Nie wyrzucam go w kąt pokoju tylko dlatego, że wówczas już na pewno musiałabym wstać, bo nie wytrzymałabym z tym dźwiękiem dłużej niż dwie minuty. Wyłączam budzik: do tego muszę podnieść powieki, aby utrafić w dotykowy ekran. Znów szybko zamykam oczy, pierwsza łza spływa po policzku. Tak bardzo nie mam siły położyć stóp na brudny, kremowy dywan. Leżę więc kolejnych kilka chwil, kątem oka spoglądając w okno. Niebieskie niebo, pojedyncze obłoki... blue, blue, blue. Rozglądam się po pokoju, widzę bałagan: czasopisma na biurku, komodzie, przewrócony kangur na rowerku, kubek, drugi kubek, trzeci kubek, rozrzucone długopisy. I jeszcze dwa duże pudełka w samym środku pomieszczenia. Trzeba wstać. Zgarbiona i niedbająca o poplątane włosy, myję zęby i buzię. Buzię dwa razy. Staram się nie patrzeć w lustro. Czas na ohydną kawę. Już dawno nie miałam takiego wstrętu do kawy. Teraz zakrycie cieni pod oczami, czarne spodnie i koszulka,kurtka i tak bardzo niewygodne, moje ulubione buty... i później jest już tylko... tak samo. Ciągle tak samo.