środa, kwietnia 2

Blue, blue, blue... I feel blue

Czuję się paskudnie zmęczona. Otwieram rano oczy i zamykam je szybko z nadzieją, że nie będę musiała wychodzić z łóżka. Wtedy ponownie wibruje budzik w telefonie na walizce przy łóżku. Nie wyrzucam go w kąt pokoju tylko dlatego, że wówczas już na pewno musiałabym wstać, bo nie wytrzymałabym z tym dźwiękiem dłużej niż dwie minuty. Wyłączam budzik: do tego muszę podnieść powieki, aby utrafić w dotykowy ekran. Znów szybko zamykam oczy, pierwsza łza spływa po policzku. Tak bardzo nie mam siły położyć stóp na brudny, kremowy dywan. Leżę więc kolejnych kilka chwil, kątem oka spoglądając w okno. Niebieskie niebo, pojedyncze obłoki... blue, blue, blue. Rozglądam się po pokoju, widzę bałagan: czasopisma na biurku, komodzie, przewrócony kangur na rowerku, kubek, drugi kubek, trzeci kubek, rozrzucone długopisy. I jeszcze dwa duże pudełka w samym środku pomieszczenia. Trzeba wstać. Zgarbiona i niedbająca o poplątane włosy, myję zęby i buzię. Buzię dwa razy. Staram się nie patrzeć w lustro. Czas na ohydną kawę. Już dawno nie miałam takiego wstrętu do kawy. Teraz zakrycie cieni pod oczami, czarne spodnie i koszulka,kurtka i tak bardzo niewygodne, moje ulubione buty... i później jest już tylko... tak samo. Ciągle tak samo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz