czwartek, maja 3

C'est une chanson…


-Żona mnie nie kocha. Zdradza od 15 lat. W każdy wtorek pod pretekstem kosmetyczki spotyka się z moim przyjacielem z lat dzieciństwa.
-A dzieci? Macie dzieci?
-Zawsze mówiła, że jest jeszcze zbyt wcześnie.
Zamyślił się i po chwili dodał półtonem, niby do niej, niby w przestrzeń – zbyt wcześnie… teraz już zbyt późno.
Jego oczy patrzyły pusto, chłodno w niewidoczny punkt na suficie. Diagnoza była prosta - zmęczony życiem.
-Zawsze byłem kujonem. Uczyłem się dużo, stawiałem sobie wysokie wymagania, zresztą w domu też tego ode mnie wymagano. Gdy w liceum poznałem prawdziwe życie, byłem zaskoczony. I na tej płaszczyźnie wysoko mierzyłem. Gdy zobaczyłem ją pierwszy raz, miała bursztynowe włosy, a w nich wpięty sztuczny, czerwony kwiat. To była rewolucja modowa. Wówczas, na tamtej imprezie, postanowiłem, że będzie moją żoną.
- Pamiętasz, co miała na sobie?
- Pamiętam czarne rajstopy. Choć wieczorem i tak została jedynie z kwiatem we włosach.
Mówił , jakby relacjonował oglądany film. Sprawiał wrażenie nieszczęśliwego i szczęśliwego jednocześnie. Na jego ponurej, smutnej twarzy, malował się uśmiech. Zaciągnął się papierosem, westchnął, po czym śmiech wypełnił cały pokój. To on rozpoczął głupawy rechot, ona dołączyła. Wypuszczał dym tytoniowy jednocześnie ustami i nosem. Twarze obojga zarumieniły się. Przez okno wpadały popołudniowe promienie słoneczne.
- Miałem kiedyś kanarka. Piękny, żółty ptak. Na imię miał Kuba. Ptaki to dowód na to, że Bóg istnieje. Są wolne, nawet gdy są w klatce. To wolność serca, tego malutkiego organu tych malutkich stworzonek. Co dzień rano wznoszą pieśń, ciesząc się, że istnieją. One brzmią inaczej, gdy są szczęśliwe, zupełnie inaczej, gdy płaczą. Rankiem zawsze był szczęśliwy. Klatkę ustawiłem przy wschodnim oknie. Najlepsza miejscówka, aby…
- Kuba nie żyje?
- Nie żyje.
- Bo?
- Umarł.
Zapadła cisza.
- Spalił się. Pieczony kanarek. Śmieszne, co nie?
- A tak serio?
- Serio! Jak Żyd w czasie wojny, spłonął. Był pożar. Miałem wtedy 12 lat. Jedyne, co uratowaliśmy z rodzicami to pierścionek prababci, pies i lampka nocna.
- Miałeś psa?
- Nigdy go nie znosiłem. Azor – owczarek niemiecki, dumny i agresywny. Agresywny do mnie. Kiedyś nawet…
On mówił, a ona słuchała. Nie zwracała uwagi na słowa, jedynie na brzmienie. Ton głosu był spokojny, pozbawiony emocji, życzliwy. Czuła się paradoksalnie ustatkowana i doceniona. Uśmiechnęła się tak, by nie zauważył.
- …głupi to był pies. Za to uratowana lampka nocna była fajna. Miała zielony abażur. Gdy była zapalona, można było poczuć się jak w lesie. Pierścionkiem prababci oświadczyłem się żonie. Nosiła go dwa tygodnie, później rzuciła go w kąt. Moda szybko się zmienia. Noszę go od 5 lat w kieszenie. Czeka, aby…
- C'est une chanson… – przerwała mu delikatnie nucąc.
- …qui nous ressemble… – śpiewali razem, a słońce raziło ich w oczy.
Patrzył na nią z podziwem, ale i z pożądaniem. Czuł się ważny. Uwielbiał ją rozśmieszać.
- …toi, tu m'aimais …
Wzięła do ręki papierosa i żółtą zapalniczkę z wizerunkiem królika Bugs’a. Zapaliła. Zaciągnęła się. Jej usta formowały zgrabne kółeczka z dymu.
- …et je t'aimais.
Patrzył w jej oczy i pomyślał, że Bóg jest okropnym Stwórcą. Stworzył czas, którego nie da się zmienić. Zwątpił też w ludzi. Nie zwątpił w cały świat, bo to ona była jego całym światem. Nie wierzył w resztę istnienia. Mimo to stawał się szczęśliwszy. Wyjął z kieszeni spodni, leżących na podłodze, pierścionek.
- Et nous vivions…
Spojrzała mu prosto w oczy i wiedziała, że wszystko będzie dobrze, że się ułoży. Choć nie miała wątpliwości, że to tylko chwila, drobny epizod, była pewna, że to wszystko zmieni. To już ją zmieniło. Zobaczyła w jego dłoniach pierścionek.
- …tous deux ensemble
Czuł, że to niemoralnie. Że tak nie powinno być. Przecież studentka pierwszego roku psychologii nie powinna leczyć lekarza z 15-letnim stażem. Wsunął na jej palec pierścionek. Owinął swoje nagie ciało jeszcze jedna warstwą białego prześcieradła, które pachniało proszkiem do prania, wiatrem i miłością. Zaciągnął się podanym papierosem raz jeszcze i zapatrzył znów w niewidoczny punkt na suficie.
- …toi qui m'aimais…
Czuła się cudownie i niezwykle kobieco, mimo iż jej kochanek mógłby być jej ojcem. W tej chwili nie liczyło się nic. Zobaczyła pierścionek na palcu. Podała mu niedopalonego papierosa i wstała z pośpiechem. Ubrana w sukienkę, czarne rajstopy i buty na obcasie, ucałowała go i wybiegła. Biegła pośpiesznie, by zdążyć na wykład. Mimo, iż w kąciku oka pojawiła się maleńka łza – nie okazała emocji. Wiedziała, że było to ich ostatnie spotkanie.
- …moi qui t'aimais - zanucili już osobno.
Oboje wiedzieli, że już dla siebie nie będą istnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz